Gdy wróciłem ze szkoły, mądrzejszy o jedną lekcję na temat ochrony lasów i zdecydowany już zawsze oszczędzać papier, tata leśnik wysłuchał moich nowych poglądów, podrapał się po głowie i rzekł:
– Co jakiś czas musimy robić przecinkę drzew, by las był zdrowy i silny. Tego drewna jest więcej niż potrzebujemy na papier, meble i drewniane domki.
Nie mogłem się zdecydować, której wiedzy zaufać. Czy zbierać makulaturę i pisać w zeszycie drobniejszym pismem, czy też nic sobie z tego nie robić? Czasem więc byłem po stronie szkoły, a czasem po stronie ojca. Podczas zimowych wieczorów zużywałem kilogramy papieru na robienie masy papierowej, z której lepiłem stwory i sylwestrowe maski. Zanim jednak wysmarkałem nos w chusteczkę higieniczną, dzieliłem ją na czworo, by żadnego skrawka nie zmarnować. Nie rozwarstwiałem jej jak kretyn na przezroczyste mgiełki, lecz przerywałem po linii zgięcia. Inteligentnie. Niszczyłem w ten sposób czterokrotnie mniej lasu niż inni zasmarkani rówieśnicy, którzy podobnie jak ja nie znali już jedwabnych chusteczek do nosa.